Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/248

Ta strona została przepisana.

głos syren, niby sądne trąby archanielskie, pędził skłębioną masę z powrotem ku windzie.
Geometra Falkiewicz nie zbierał nawet cyrkli. Na czarnej ścieżce między łaźnią a kotłownią błyszczały niczym cieniutkie sople lodu. Markszajder modlił się zbielałymi wargami. Modlił się przerażeniem, żarliwie i bezbożnie do kogo? Do nikogo.
— Może trzy? Może dwa?... Może pięć — szeptał trzęsącymi się wargami — pochylnia A, na starych planach... Może trzy, może dwa milimetry?...