Niespodzianie łatwa możliwość transakcji z Kostryniem przestraszyła Tadeusza. Paznokcie sobie wbijał w dłonie ze złości biegnąc prawie wzdłuż olbrzymich zwałów węgla. Kiedyś, podczas wojny spotkali się na małej stacji, tak właśnie zawalonej węglem: biedny brudny szeregowiec i leader, prawdziwy ojciec, parlamentarna ekscelencja, obwieszona przepustkami, z koszyczkiem wełnianej bielizny i jedzeniem dla syna. Wpatrzeni w czarne zwały siedzieli przy brudnym bufecie pod oknem, głaszcząc się po zimnych rękach, tak długo, że obie herbaty dawno wystygły.
Zdało się Tadeuszowi, że chwilę tę, tę właśnie chwilę sprzedał w kancelarii Kostrynia za sto dolarów. Przystanął u skraju wysokich, połyskliwych czworoboków węgla, zaskoczony pustką wielkiej równiny.
Rozprzestrzeniał się stąd półkolem wysoki zarys kamieniołomu, niczym kulisy twarde i ogromne pustej zupełnie sceny. Robotnicy na różnej wysokości uczepieni kruszyli zwartą skałę kilofami. U podnóża zaś ła-