Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/288

Ta strona została przepisana.

Stało się zaraz, że się z murawy poderwali i sczepili znowu, niby do nowej bójki między sobą.
Nie mógł przecie Tadeusz pozwolić na taką poniewierkę Lenory, w obronie jej imienia stawał, a Duś swoje!
Nie prowadzili jeszcze bitki, lecz tylko szamotanie, zmaganie. Nagle obchwycił Duś Mieniewskiego, niespodzianym ruchem nastawił twarzą do krzyża, pod którym tylko co wypoczywali.
Znane to było miejsce wr Osadzie Górniczej, miejsce wiecznego spoczynku samobójczyni młodej, z napisem na krzyżu:

ŻYŁAM, BOŚ CHCIAŁ,
UMARŁAM, BOŚ KAZAŁ,
ZBAW MNIE, BO MOŻESZ.

Przeleciał Tadeusza lęk niespodziany, że tak samo zejdzie tu kiedyś Lenorka w oną ziemię, rozpłynie się — Lenora Duś, na szarym fleku wypisana!
— Mało to ich tu masz tych kopalnianych dziwek — syczał srogą ironią sygnalista — po rowach, pod wagonem, na hałdach, za płotami?! Po rowach, pod wagonem, po hałdach — powtarzał idąc przez kartoflisko. — Mało to ich tu masz?!
Nie mieszkał już od dawna z siostrą i była przecie kobietą wyzwoloną, jak każe teraz ciśnienie ideału. Czemuż więc zemsta piersi mu rozrywała, wcale nie robotnicza i nie klasowa, a tylko honorowa jakby burżujska ze średniowiecznego jeszcze nieuprawnienia kobiet wynikająca?!