U Kostryniów ogromne zamieszanie! Służba przebiega do gabinetu pana dyrektora, coś wnoszą i wynoszą i aż syczą z ruchliwej gotowości. Słychać nieustanne wymyślanie — to Kostryń.
Ucichło. Wyszła stamtąd pani Stanisława, szukać czegoś po wszystkich pokojach. Mąż każe znaleźć, sam nie wie co, zawsze tak każe szukać w chwilach zdenerwowania, a to portfel, a to znów okulary, a to teczka, a to kluczyki. Do córki dobrnęła w chwili, gdy Tadeusz podawał Zuzannie kolorowe pudełeczka z pastą. Z tą swoją pastą, jakąś Zaprawą, wynalazkiem do zaciągania parkietów, parkiety — „powojenna dziedzina nóg“ — czy słyszał kto podobne głupstwa!
Zaprawa pochodziła z tych samych „garów“, nad którymi pani Knote odprawiała Godzinki w przekonaniu, że ma przed sobą bomby, piroksylinę, dynamit! To Knote naszeptała pani dyrektorowej cuda o Tadeuszu, a teraz przywiozła go do Kostryniów i z przerażeniem uciekła.