Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/302

Ta strona została przepisana.

nansował, te moje pasty. Włazolin i Zaprawę. Pani nie wie? Robimy razem spółkę — MIENIEWSKI & KOSTRYN. Czy też — KOSTRYŃ & MIENIEWSKI!
Huta raz wraz napełniała pokoje zgrzytem żelastwa, który tętnił w powietrzu jak wycie dręczonego niemiłosiernie stworzenia.
— Co też pan mówi o jakichś spółkach — zawołała Zuzanna, by pokryć głosem ów zgiełk nieznośny. — Cóż pan wie o nas, czy też chociażby o mnie? Czy pan istotnie wierzy w możliwość takiej spółki Mieniewski-Kostryń? Jak w każdej spółce, ktoś kogoś będzie musiał tu oszukać. To ja oszukam pana, nie pan mnie. Jestem bardzo przewrotna.
Tadeusz, znudzony nagle, odpowiedział: — Nie warto.
— Dla mnie warto. Sprawia mi to przyjemność.
Krew mu uderzyła do głowy. Zmrużył oczy i krzyknął po przez rozgłośne jęki huty: — Jak Boga kocham, gdybym mógł, tobym strzelał do takich ludzi.
Zuza popatrzyła na niego z łagodnym uśmiechem: — Może pan strzelać, ale nie potrafi pan mnie przekonać.
— A kupić?
Panna Kostryniówna spoważniała: — Kupić, zabawić, zdemoralizować, zawsze. Zawsze, zawsze.
Wobec powyższego Tadeusz wyjaśnił „obiektywnie“, że zainteresowałby Zuzannę w swoich wynalazkach odpowiednimi procentami. Cóż prostszego?!
Rozmawiali teraz, jak się rozprawia o interesach, dokładnie i ostrożnie, co raz ostrożniej. Gdy oto w pew-