Lenora siedziała w kącie Izby w mroku, odziana bardzo odświętnie. Błyszczało jej na kapeluszu pozłotką, takie same złotości lśniły wedle paska. Udała, ma się rozumieć, że nic. Że tylko siedzi. Dopiero, gdy Coeur zwalił się po środku izby na nikłą postać Martyzela, Lenora wyskoczyła z ciemnego kąta do pomocy.
Pachniało od niej piżmem, jaśminem, gwoździkami, perfumą!
Starszy górnik Martyzel wiedział od razu, czym: zapachem niedzielnej prostytucji kopalnianej. Rzeczy te znane są od dawna podczas wszelkich redukcyj: w okresie tym wszystkie co lepsze dziewczęta zapewniają sobie w taki sposób pracę u sztygarów.
Jednak uczucia Martyzela na widok zachowania się Lenory wobec Coeura wzburzyły się, jak to zwał w swej praktyce psychologicznej, do poziomu biblijnego. Są to uczucia, w których brata się zbrodnia z miłosierdziem: gdy biedna dziewczyna kopalniana pod-