Dziewczyna kopalniana kładła mu ręczniki na serce.
Cóż to dziś stanowiło Lenorze, ratować kogoś, gubić? Takiego urzędnika francuskiego, czy kogo bądź? Murarza, Pstrokońskiego, Machnika, wszystkich, albo nikogo? I cóż tu miał Martyzel do gadania?! Czemuż tu patrzył żałosnymi ślepiami?! Nie czuła wstydu za grosz!
Czego się wstydzić, gdy po takiej miłości i takim wszystkim jak było między Tadkiem a nią, ten, tam, ów właśnie Tadek lata za swoją panną? Kostryniówną bogatą?! I na balkonach Rady Kopalń i Hut ludziom się pokazuje?! A tu jest redukcja, idź sobie gryźć kamienie całą zimę. Zdychaj chyba, czy jak? dy Tadek w atłaskach dyrektorskich przebiera, w takich pięknych jedwabiach!
Dla tego faktu wiarołomstwa odrzuciła ręczniki mokre i zostawiła tu nagle Francuza w gabinecie dyrekcji. Niech zgnije i niech zdechnie zaraz tu w gabinecie. Dla tego wiarołomstwa znikła nagle spod ręki Martyzelowi i obleciała w koło czerwony gmach Zarządu.
Inaczej było wczoraj umówione przez strzałowego, Kurka Mariana z kamieniołomów, a inna godzina jest teraz.
Lenora zaklęła z głębi serca i z głębi wszelkiego wiarołomstwa, które mieniło się w jej zrozpaczonych oczach wszystkimi jedwabiami przeklętej Kostryniówny.
Pobiegła prosto na plac kopalniany.
Gdyby kto widział teraz, powiedziałby, że szuka
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/348
Ta strona została przepisana.