Nad lustrami wisiały drukowane zielone afisze, czerwony wiec leadera ledwo się tam gdzieś chyłkiem czepiał jeszcze ściany. Spośród wystawy migdałowych ciastek wyfruwał model skrzydlatego aparatu, a naprzeciw bufetu czuwała pilna kwesta.
Serce towarzysza Kozy doznało wstrząsu na widok tego, kto siedział za kwestą...
Przed aksamitnym stołem, nad srebrnymi tacami i nad olakowaną puszką siedziała córka dyrektora wielkich kopalń „Erazm“, huty „Katarzyna“ i prezesa „Pracy Narodowej“, Zuzanna Kostryniówna. Srebrnym, zamorskim, długim widelczykiem wpychała do skarbonki banknoty.
Któż drugi na świecie umie tak sobie usiąść!? By twarz kwitła nad ochoczymi jabłuszkami piersi, by tułów spływał lekko, kształtem takiej syreniej wypukłości zakończony.
Nie można było napatrzeć się do woli, leader przeszedł z asystą do drugiej sali, gdzie nie było żadnych ozdóbek, tylko blaszane stoliki wśród ścian nagich i wilgotnych.
— Nie naszą rzeczą — stwierdził — królowanie w knajpach.
Zapowiedziane picie czarnej kawy odbyło się jakby wcale nie na parę minut przed poważnym wiecem, który był bądź co bądź obrachunkiem sił. Wszystko przesłoniła uroczą swą postacią Kostryniówna. Każdy miał z powodu niej do powiedzenia, ten śmiał się, ten się brzydził, tamten znów wszystko na jedwab i bogactwo zganiał.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/62
Ta strona została przepisana.