czarnego korytarza przelewały się ciężkie stąpania, chrzęściło kotłowisko ludzkie.
— Wysłuchaliśmy was, panie pośle, leaderze nasz — huczał głos — ale żadnego światła nadziei przed sobą nie widzimy. My są z „akcji doraźnej“, bezrobotni, i już nam nie wiadomo?! Czy kraść, czy się zabijać z dziećmi i z żonami?!
Leader wyciągnął ku nim pokorne dłonie: — Pomóżcie, dobrzy ludzie. — Wskazał, po czym pierwszymi ruchami sam rozpoczął osadzenie drzwi w zawiasach. Gdy bezrobotni skrzętnie dokonali pracy, leader drzwi przed nimi zatrzasnął. Do drewnianych połówek przydusił za to oburącz Kozę i posła Drążka. Po czym śmiać się zaczął najosobliwszym śmiechem, obłąkanym powiedzieć by można, gdyby nie tyloletnia wartość tej postaci.
W śmiechu tym szczerząc ogromne zęby powtarzał raz za razem. — No teraz wy gadajcie z nimi, teraz już może wy?!
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/85
Ta strona została przepisana.