Posłem Mieniewskim trzęsła nieprzytomna pasja. Żylaste ręce latały przed posłem Drążkiem o pół ćwierci sekundy od policzka.
W postępowaniu partyjnym, może za wyjątkiem ogólnoludzkich spraw erotycznych, nie ma oczywiście policzkowania jako takiego, słowa jednak, które teraz leader z siebie wyrzucał, gorsze były od najcięższych uderzeń.
— H-o-o-otel pan sobie załóż 1 Hotel, bajzel, dom schadzek, a nie okręgiem partyjnym kierować! — Schwycił osłupiałego Drążka za ramiona, potrząsnął nim wszechwładnie i nagle, niespodziewanie, innym, miłosiernym tonem:
— Samego Marksa, towarzysze, gdyby żył, odprawiłbym teraz, tak jestem zmęczony.
Drążkowi ręki nie podał, Kozę pontyfikalnie ucałował w czoło i obydwóch wyrzucił za drzwi. Nasłuchiwał przy progu czy odchodzą. Odchodzili.
Nigdy jeszcze nie widział Tadeusz ojca w tak