Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/133

Ta strona została przepisana.

czasu pierwszych wiadomości o awanturach na cmentarzu, o bójce, szarży policji, aresztowaniach, wszystko to uważała za próbę i ćwiczenie.
Zuza powiedziałaby — trening. Trening dobroczynnego światła wewnętrznego. Ze względu na ów trening moralny, bez mrugnięcia powieki, własnoręcznie wniosła mężowi koło północy herbatę z sandwiczami. Nie jadł przecież kolacji. Ze względu na ów trening poleciła stanowczo: — Przestań telefonować i zjedz.
Biegał dokoła aparatu, jak gdyby przywiązany do ściany za ucho ciemnym sznurem słuchawki. Oczy miał zbrzęknięte, zalane czerwonymi łzami, uszy purpurowe, twarz ziemistą ze zdenerwowania.
Pani Stanisława powtórzyła mężnie: — Zjedz coś, z sił opadniesz, a teraz właśnie i my wszyscy bardzo potrzebujemy twoich sił.
Dziwne uczucie nadziei nie opuściło pani Kostryniowej nawet podczas rozmowy z córką. Stanęła na progu rzęsiście oświetlonego buduaru Zuzy i rzekła głosem spokojnym a jednak stanowczym: — Mogłabyś zaniechać tej lektury (Zuza leżała z książką w ręku na pistacjowej kanapce) i pomyśleć nad tym, co się dzieje.
— A cóż komu z tego przyjdzie?!
— Wszystko jedno, co przyjdzie, zapewniam cię, że warto pomyśleć.
Pani Stanisława spała w nocy doskonale. Być może, iż do dobrego snu przyczyniła się wczorajsza przejażdżka na cmentarz za nieszczęsnym pogrzebem. Przebywało się długo na powietrzu.