Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/135

Ta strona została przepisana.

pani Stanisława wrażenie nieodparte a błogie, że robi wszystko, jak gdyby przed podróżą daleką.
Pogoda nie sprzyjała stanom tak bardzo duchowym. Brudne światło kłębiło się za oknami, równomierny odgłos huty tętnił wśród deszczu bardziej głucho, niż zwykle.
Panią Stanisławę cieszył dziś odgłos huty: postrzelali się, pomordowali na cmentarzu, a jednak pracują i będą pracowali, czas leczy wszystkie rany. Upłynęło go co prawda bardzo jeszcze niewiele. Kilka godzin. Nie ma nawet doby. Ale cóż, czas? Sekundy czy minuty, czy też godziny trwają zazwyczaj długo, miesiące i lata lecą nadzwyczaj szybko!
Czyż sama nie liczyła chwil, minut, sekund do tej godziny czwartej po południu? Potem? Chwila rozmowy przejdzie i minie, nie wiadomo kiedy. Byle tylko do tego czasu dochować światło wewnętrzne spokoju i energii. Rozmówić się łagodnie z Coeurem, przekonać go rozumnie, o czym?... Nie trzeba o tym myśleć: o tym, że chyba w końcu trzeba żyć z ludźmi w zgodzie?!
Podczas obiadu, gdy mąż oświadczył, że dziś, jutro ukażą się na bramach kopalni ogłoszenia wydalające wszystkich podejrzanych, powiedziała z uśmiechem:
— Ach, wszystko jeszcze będzie dobrze!
Światło energii i zgody zwyciężyło.
Gdy wymówiła słowa „wszystko jeszcze będzie dobrze“, Kostryń utkwił w nią spłakane spojrzenie. Chciał zepewne bryznąć ironią, lecz wstrzymał się. Pani Stanisława wydała mu się w tej chwili wyjątko-