Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/136

Ta strona została przepisana.

wo bladą, z czarniawymi cieniami wokół rozszerzonych nozdrzy, tak doskonale, tak idiotycznie piękną, iż spuścił oczy, znudzony żoną jak nigdy chyba jeszcze.
Przeszedł do gabinetu. Jak zwykle podczas przełomów, buntów, strejków i tym podobnych trudności zaczął grać na skrzypcach. Palcami na gryfie wybierał melodie, smykiem prawie nie ciągnąc.
Nienawidziły tej gry, bały się obie, matka z córką. Zuza, mówiąc bez ogródek: — Ach Boże, co za muzyka, jak gdyby komar dostał pomieszania zmysłów — wstała od stołu i zamknęła się w swoim pokoju.
Pani Stanisławie muzyka nie sprawiała dziś żadnej przykrości. A niech tam sobie gra! Stała przy oknie, zapatrzona w stalowe kształty huty i ognie, płonące w głębi ścian żelaznych za brudną mgłą, zaiste, fatalnej pogody. A niech tam sobie gra! Postanowiła na wypadek szczęśliwego wyniku rozmowy z Coeurem, zwiedzić kiedyś nareszcie tę hutę. Nigdy jeszcze tam nie była.
Postanowienie to wzbudziło nieoczekiwany popłoch w pani Stanisławie. Zapomniała o wszystkich argumentach i co ma mówić z Coeurem, dlaczego, o czym?! O Zuzie, o posadzie, o mężu, o strejku? O czym, o czym?!!
Gdy w gabinecie u siebie przejrzała się w lustrze, utracone światło wewnętrzne natychmiast wróciło. Do biblioteki Staszica trzeba się było już śpieszyć — niedługo czwarta.
Przybywszy do biblioteki zamknęła się na klucz.