Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Nie wydawała dziś książek, na drzwiach stało przecież wypisane:
Biblioteka czynna w poniedziałki, środy, piątki i soboty.
Dziś wtorek.
Ogarnął ją niesamowity przestrach. Zapaliła światło w poczekalni, we właściwej bibliotece, a nawet w trzecim nie urządzonym jeszcze pokoju, w tak zwanej rupieciarni. Stały tam meble wyścielane, jeden na drugim, niestety nie obite jeszcze. Nie można więc było umieścić ich w czytelni.
Uciekła z tego nieurządzonego pokoju do biblioteki. Numery na grzbietach książek przywróciły jej równowagę. Nic tak nie uspokaja, jak widok własnej pracy — sama przecież wypisała numery te na grzbietach.
Usiadła przed swym stolikiem i wydobywszy z torebki małą karteczkę, jeszcze raz odczytała swe punkty. Obmyśliła je bardzo starannie i zapisała w kolejnym następstwie. Ach tak, nie plątać! Wiedzieć, czego się chce i do czego się dąży.
Punkty: Co się dzieje w Osadzie (niech wyjaśni — uspokoić).
Jak mu tu wszyscy w gruncie rzeczy sprzyjają.
Nędza ludu — wystarczą jakieś niewielkie nawet pozory dla poprawy.
Odpowiedzialność i dobra wola męża: tyle lat w tym samym towarzystwie.
Koniecznie — Zuza!
Odczytawszy karteczkę usłyszała Stanisława wyraźnie słowa swych argumentów. Wewnętruzne du-