Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wytrwało dotąd i któremu wierzyła święcie. Poprosiła Francuza, by spoczął.
Podziękował, lecz wolał stać.
Zrozumiała, że niecierpliwi się i nie chce przedłużać rozmowy. By nie dopuścić do tego, wypowiedziała nagle, bez związku, drugi punkt swego karteluszka.
— Pan się zniechęca, panie dyrektorze, całkiem niepotrzebnie, do tutejszych stosunków. A tymczasem stosunki tutejsze są inne, niż wszędzie, odrębne, inne niż na całym świecie.
Kiwał pobłażliwie głową.
Gdy zabrnęła w to dziwne zdanie — „pana tu wszyscy tak lubią, cenią, panie dyrektorze“ —
Coeur usiadł. Może nawet trochę niegrzecznie rozparł się na krześle.
Doświadczał tego właśnie teraz: że ludzie go tutaj lubią i cenią. Przejmowało to go błogim, a jednak potwornym doznaniem bezpieczeństwa.
Toczył gładkie frazesy: sympatii ludzkiej, niestety, nie odczuwa. Ponieważ od siebie nie zależy i zużył się już zapewne tutaj a na przywiązanie do miejsc czy krajów, czy nawet części świata pozwolić sobie w swym ciężkim życiu nie może, przeto chętnie, och, jakże chętnie, przeniósłby się stąd gdziekolwiek indziej.
Wewnętrzne światło zalśniło w pani Stanisławie całą pełnią wyższości. Nie wspominać tylko o skromnym ukochaniu swego kraju, podziwiać kosmopolityzm!
Rzekła więc, że doskonale rozumie wyższość lu-