Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/141

Ta strona została przepisana.

dzi o wielkich talentach organizacyjnych, którzy oczywiście, poszukiwani są na całym świecie.
— Ale też ile istnień chociażby tu zależy wyłącznie od pana, od jednego skinienia jego ręki. Bójki, przykrości, awantury, tak, tali, życie w Osadzie Górniczej dla nikogo nie jest wysłane różami!
Coeur wstał.
Postanowiła go zatrzymać.
— Serce, moje własne serce upoważnia mnie do tego, co tu panu mówię. Serce matki — spojrzała najgłębszym blaskiem swych bladych, niebieskawych oczu.
— Pani jest matką — zachrypiał Coeur niecierpliwie — lecz ja, cóż robić, prawda? Nie byłem nigdy, nie jestem, nie będę matką!
— Jestem matką, żoną... Pan nie zna, niestety, tych uczuć, chociaż należą się panu! Proste, zwykłe uczucia rodzinne, jako osłoda po ciężkiej pracy.
Czyż jako matka Zuzanny nie dość jeszcze wyraźnie przemawiała?! Porwało ją nagle najszczersze uniesienie. Jęła prawić Coeurowi o wszystkim naraz. O mężu, o córce, domu, o wielkiej odpowiedzialności Feliksa przez tyle lat ponoszonej, o jego przywiązaniu do pracy, o przywiązaniu do Towarzystwa, do kierowników!
— A jeszcze, prócz wszystkiego, jest także na świecie i istnieje we wszystkim, nawet w przemyśle, nawet chyba w przemyśle górniczym, pierwiastek przywiązania do samej istoty rzeczy!
Mówiła po francusku, potem po polsku, blada,