Dyrektor Coeur otoczył to miejsce grubymi palcami i nacisnął. Pani Stanisława krzyknęła. Łzy wciąż jeszcze płynęły jej z oczu. Trzymał ją, wszystkimi pięciu palcami rozłożystej dłoni.
Kostryniowa wyrwała się. — Co pan robi, panie dyrektorze?!
Nie odpowiedział, lecz przyciągał ją mocniej.
Cofała się w głąb, do półek z książkami, wpatrzona w jego oczy. Źrenice dyrektora Coeura patrzyły nieruchomo.
— Ależ, panie, ja chyba mam prawo, jako matka!!
Chwytał ją za ręce wydając jęk podobny do wstrzymywanego płaczu.
Skoczyła ku drzwiom, by uciec. Zastąpił drogę. Jęła przemykać szybko między nielicznymi meblami, rzucił się, schwycił i zawlókł do ostatniego pokoju, między spiętrzone piramidy starych nieużytecznych mebli.
Pragnęła bronić się, walczyła wszystką siłą naprężonych mięśni, a zarazem bała się krzyczeć, bała się bronić do ostatka.
Upadli między zakurzone rupiecie. Łamał, ugniatał, żarł, niszczył ją, pełen płaczliwego jęku. Wgniatając ją między dźwiękliwe sprężyny kanapy powtarzał: — ma prawo jaka matka — i znów ryczał jak zwierzę.
Utrudzona potwornie, wyrywała się resztkami sił. Szczelnie zaciśnięte jej powieki raz wraz otwierał nienawistny oddech Coeura, a wtedy, na jeden błysk
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/143
Ta strona została przepisana.