Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/146

Ta strona została przepisana.

rzec i na ostatnim sądzie samej wszystko powiedzieć. Pani Stanisława już jakby się widziała na tym sądzie: blada, piękna, nie darmo nawet Coeur nazywał ją zawsze medalionem, w sukni powłóczystej. Medalion, którym wszyscy w ziemskim życiu poniewierali tylko! Z myślą o samobójstwie zasnęła pani Stanisława dopiero nad ranem, a obudziło ją z ciężkiego snu stukanie masażystki Knote.
Któraż to godzina? Dziesiąta, no więc godzina masażu, (o Boże, Boże!) poczęstowała swą biedną Knocię kawą ze śmietanką i zaraz jakieś westchnienia, westchnieniowe domysły, lecz Knote nic, jak mur! Jak mur, w białym lekarskim kitlu.
O teraz, po doznaniach uczuciowych w odniesieniu do księdza Kani, zmieniła Knote swą postawę moralną. Już nie przymila się, nie łasi, nie patrzy światłem sympatii, lecz obojętnie dotyka oczyma.
Więc pani Stanisława kilka słów o pogrzebie wczorajszym nieszczęsnej portierki, jakże jej tam, no tak, Supernaczki; o awanturach na cmentarzu, z czego znowu są zabici i ranni, i tu ukazuje nagle spod kołdry ramię stłuczone i pierś z czarnym siniakiem, i śmieje się przez łzy, choć nieobecne w oczach, lecz należałoby się ich domyśleć, tak dalece mruży powieki. Śmieje się przez te łzy przypuszczalne i pomada: — Ach widzisz, Knociu, kiedy się tak dzieje na kopalni, patrz co może zrobić mąż, chociaż kocha swą żonę.
Na to Knote przy kawie pod oknem zwraca twarz ku mówiącej i nic, i patrzy na siniaki.
Słychać znowu łyżeczkę, jak stuka w filiżance.