Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Wtedy zaś Stanisława robi się biała, jak płótno, powstrzymać się nie może i po policzkach białych, jak płótno, spływają prędkie łzy.
Wtedy zaś w pani Knote zakręcił się huragan jakiś, a z ust idą słowa spokojne, grzeczne, na które ileż lat w swoim życiu czekała: — Jeżeli to pan Coeur, no to nic nie potrzeba, wiadomo przecież od dawna, nie od dziś, jakie przeróżne szprynce wyrabia z tym Francuzem nasza panna Zuzanna, no i nic, i po krzyku, i zawsze cicho, bez wszystkiego... żadnego.
Nie należało może wymawiać słowa ...po krzyku?“.
Pani Stanisława, jak leżała nago na pościeli, zerwała się i z krzykiem obłąkanym pędzi przed siebie, na otwarte pokoje.
Nie podobna wyrabiać takich gwałtów za dnia.
Pani Knote za panią Stanisławą z prześcieradłem rozwianym; dobrze, że pod tę porę nie było męża ani nikogo z licznej służby.
Szaleństwo istne: goniły się, z łazienki do jadalni, z jadalni do salonu, a wciąż z tym pustym, dziwnie maszynowym krzykiem pani Kostryniowej.
Dopadła ją nareszcie masażystka, w miejscu zupełnie niewłaściwym, w salonie, blisko pieca, za parawanem z pierścionków od cygar skuloną na podłodze, w kucki, na goło, szczerze piękną, tego nikt nie zaprzeczy.
Za parawanem z pierścionków od cygar.
— Nie zniosę, nie wytrzymam — buczała pani Stanisława, równym, jednostajnym tonem, niby syrena kopalniana.