Chciał ich dziś właśnie mieć pod ręką. Czy sztygar nie zrozumiał rozkazu? Czy też może ten głupiec Kostryń pozmieniał dyspozycje?
— Bardzo piękna willa — rzekł pan Cremoix, pierwsze skrzypce i firma kwartetu.
— Trzeba przecież jakoś mieszkać — odpowiedział dyrektor.
Czarna kawa, przygotowana w gabinecie, sprawiła sławnym uzykom wielką lecz pozorną tylko przyjemność. Obejrzeli dokładnie elektryczną maszynkę, nową, włoską, wszystkie przybory do gaszenia, podkręcania, regulowania — kawy nie pili. Żaden nie zapalił cygara.
Wszyscy czterej siedzieli nad pełnymi filżankami, każdy ze zgasłym cygarem w cienkich palcach. Wieczorem mieli grać, nie można palić bezpośrednio przed produkcją.
Ani jeden nie wypowiedział tego głośno, Coeur jednak zauważył, iż wzajemnie powstrzymują się spojrzeniem lub krótkim gestem dłoni. Czwarty czy piąty już raz wypytywał ich, przez jakie kraje powędrują? Jaką mają umowę, jak się im taka podróż kalkuluje, kiedy wyjechali z Paryża a kiedy tam wrócą?
Odpowiedział za wszystkich cierpliwie i nader płynnie, pierwsze skrzypce, mistrz Cremoix.
Coeur słuchał z rzewną rozkoszą: oto jawił mu się, wyrażony określonymi dokładnie datami inny, obojętny czas występów i przejazdów, czas ustanowiony precyzyjnie, a w którym nic już nie da się przeinaczyć
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/153
Ta strona została przepisana.