Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/155

Ta strona została przepisana.

tał jako żonę portiera, potem szynkarza, potem starą kobietę żądająca nieustannie datków.
Co się z nią w końcu stało, czy żyje, czy umarła, nie wiedział. Nigdy nie miał na to czasu. Kiedyś dawno, gdy leżał w strasznej malarii na Sumatrze, doszły go uroczyste listy od brata przyrodniego, po którym mężu matki, pierwszym, drugim, trzecim? Listy te darł ówczesny nafciarz Coeur nie poznawszy ich treści. Darł je przez całe popołudnie na drobne kawałeczki, na kosmaty proszek papierowy.
Od tego czasu zapomniał o rodzinie.
Mistrz Cremoix skarżył się na drożyznę, przez myśli Coeura przechodziły poczciwe i niewinne słowa szyfru Westfalczyków, otrzymanego łamaną drogą z Kolonii, od tamtejszego wtajemniczonego autochtona.
Niewinne słowa przeleciały nagle przez myśli dyrektora Coeura tłumem luźnych obrazów. Przypatrywał się im obojętnie: wielkie biuro paryskie i pierwsze depesze o wypadku. Śledztwo tutaj, na miejscu, w Osadzie.... Śledztwo to w żadnej mierze nie może dotyczyć obcokrajowca. Przed prawem odpowiada Kostryń.
W Paryżu: przerażona gęba jednego z głównych akcjonariuszów, gęba dyrektora Voquin.
Voquin, Voquin, nazwisko, postać i wydarzenie rozluźniły się w dymie cygara. Nie warto już pamiętać. Z przedstawicielem westfalsko-alzackiego koncernu mieli umówione spotkanie w miesiąc później, w Londynie. Oznaczony czas, hotel.
Dyrektor Coeur nie widział żadnych szczegó-