Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/156

Ta strona została przepisana.

łów tego spotkania, nie widział też żadnych szczegóów znanego sobie miasta Londynu, a tylko szereg mknących szybko, czerwonych autobusów. Postrzegał je tak wyraźnie, że aż przymykał oczy zdumiony, iż na pierwszej ławce owych autobusów siedzą kwarteciści?!... O czym mówią?
Skupił się, począł słuchać.
Pan Cremoix, lecz nie w urojonych autobusach, a tu w palarni właśnie, opowiadał zagmatwaną historię o przygodzie jakiegoś wirtuoza, z powodu kradzieży skrzypiec w wagonie sypialnym. Skrzypce nadzwyczaj rzadkie, zdrowy, niepodklejany dotąd wcale Stradivarius.
— Czyż rzeczywiście Stradivarius?i — Coeur przymknął ciężkie powieki i jął sumować w myśli rzecz prostą, znaną, matematycznie pewną! Wczoraj jeszcze przeglądał i zestawiał raporty wydobycia z „Erazma“. Z którego pola, poziomu, z których filarów i przodków, ile tonn.
Wynikało z powyższego, iż przy tym samym obłożeniu robót ludźmi, o ile nie zajdzie coś nieprzewidzianego, będzie dziś wydobycie na tych samych polach, mniej więcej takie same. Na tych samych polach, filarach, przodkach, a więc i na wschód od pochylni A, na chodniku ósmym. Ale w rzeczywistości, skoro przesunięto granicę pól ogniowych na planie, nastąpi na chodniku ósmym przebitka do starych ogni, czyli prawdopodobnie pożar...
Coeur nie dokończył tej myśli. Czy też myśl owa biegła dalej już sama, w głąb jego świadomości, siłą własnego rozpędu?!