waga na myśl (nazywał się ten górnik Martyzel), na myśl, że Martyzela trzeba na chodniku ósmym zatrzymać już do końca, otóż to właśnie, zatrzymać do dzisiejszego wieczora.
W drzwiach gabinetu stanął fagas w liberii. Niemiec, chłop barczysty. W szamerowanym fraku wyglądał wspaniale. Należało zejść co prędzej do gości. Zjeżdżali się już, punktualnie.
— Poproszę panów później. — Coeur zbiegł szybko na parter. Zdziwił się obecnością tylu ludzi. Nie uważał jednak z kim się wita, komu podaje rękę, do kogo uśmiecha się. Wszystko to traciło stopniowo rację bytu. Rozpoczynał rozmowę, nie kończył, wracał, czekał, nie patrząc nawet na zegarek. Po cóż patrzeć?
W związku z katastrofą nie obmyślił ani nie przygotował żadnych dalszych zarządzeń. Żadnych. O tyle też rzecz sama wydawała się łatwiejszą. Uścisnąć nagle czyjąś rękę, westchnąć głośniej i wszystko zniknie samo: autochtoni we frakach, Francuzi, Niemcy, różnokolorowe panie.
Przyglądał się tym ludziom obojętnie, jakby wertował diariusze zajęć, kalendarze zeszłoroczne, czy też pozycje bilansów, jeszcze z czasów inflancji, nie odpowiadające dziś zgoła niczemu.
Dopiero wejście Kostryniów ożywiło Coeura.
A oto skutki czarnej kawy, cygar, i zmęczenia: gdy zobaczył panią Stanisławę, madame Kostriniou’a, doznał bólu w okolicy serca.
Uczucie bólu, oraz wizja, zaiste groteskowa: jakimże to sposobem poczuł się nie w smokingu i nie tu,
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/160
Ta strona została przepisana.