Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/161

Ta strona została przepisana.

u słebie, na raucie, lecz na podszybiu, w rejonie filaru oporowego? W miłym przeciągu powietrza płynącym przez ciepłe, zapocone stajnie? Ruch karku siwej przemyślnej kobyły, co potrafiła mieć pod ziemią źrebię! Dalej zaś, nieco wskos, przy samym końcu żłobu krwawe drgające futro, szpicem laski zadziobany szczur. Raczej krwawiąca plama, widoczna tu w powietrzu, między głowami gości, nieco nawskos od ślicznych skroni pani Kostryniowej.
Kosztowało to panią Stanisławą, że przyszła!! Zmrużywszy powieki posuwała się, wsparta na ramieniu męża, powoli przez tłum gości. Ostrożnie, mądrze, chytrze, każdym ruchem stroniąc od przypadkowych zetknięć z córką. Każde bowiem przypadkowe zderzenie z Zuzanną napełniało panią Kostryniową rozpaczą.
Zuza przychodzi tu przecież na schadzki!...
Gdy Zuza przechyliwszy się w bok rzekła półgłosem do rodziców: — pan Coeur przepycha się do nas z tamtego salonu — Stanisława zatrzymała się.
Coeur witał się już z nimi. Uśmiechnął się do Kostrynia — kwartet, który zagrają goście, brzmieć będzie nieco lepiej chyba, niż kwartet grany u pewnego kochanego dyrektora w sąsiedztwie huty Katarzyny. A nie wyglądają na to ci panowie, prawda?
Instrumentaliści schodzili już z pierwszego piętra w ustalonym porządku: pierwszy pan Cremoix, ostatni — wiolonczelista, pan Barron. Wszyscy czterej poważni, skupieni a zarazem jakby nieco zaspani.
Pani Stanisława oparła się o bilard. Spojrzaw-