Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Telefon
Kostryń drgnął, odwrócił się, pani Kostryniowa zasłoniła twarz dłonią. O jeden krok, z tyłu za nimi znów stał Coeur.
Brązowa twarz cudzoziemca uśmiechała się osobliwie, bezszelestnym uśmiechem, jakby na ukrytych gumach mechanicznie rozciąganym. Coeur położył nagle rękę na ramieniu Kostrynia.
Kostryń podstawił ramię usłużnie pod dłoń dyrektora administracyjnego i słuchał dalej muzyki. Dyrektor administracyjny nacisnął ramię Kostrynia mocniej, pociągnął ku sobie i czarną, kwadratową głową ukazał w stronę wyjścia.
Poszli na palcach, przez amfiladę jasno oświetlonych sal willi, do gabinetu Coeura, na drugi koniec domu. Widać stąd było jeszcze w oddali, przez wszystkie drzwi naoścież otwarte, salę główną. Muzyka dolatywała zgłuoaona, może jeszcze piękniejsza?
— Czy pan słyszał?
Kostryń spojrzał bezmyślnie na Coeura.
— Czy pan słyszał telefon?
— Tak, tak, prawda, słyszałem.
— Wyłączam, gdyż będzie teraz dzwonić co minutę. — Coeur wyłączył aparat.
— Prześlicznie grają — westchnął Kostryń — no i sam kwartet! Ten Schumann!
Francuz chwycił nagle Kostrynia za ramię, ramię to ścisnął mocno.
Gdy znaleźli się za framugą okienną, Coeur puścił dyrektora i znów rozszerzył wargi w gumowym uśmiechu.