Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/183

Ta strona została przepisana.

na górze na nich, będzie prędzej, na przodkach ludzie jeszcze zostali, krzycz żeby drużynę ratowniczą prędzej zsyłać, przez filar oporowy, chodnikiem powietrznym ogień dojdzie do szybu i cały „Erazm“ z ogniem! Tyś jest Mieniewski, syn posła, jedź, masz znaczenie, ciebie dyrekcja posłucha, jeszcze na przodkach ludzie pozostali! Pamiętaj, siostra moja, Lenorka...! Pamiętaj, ta kobieta, która nie była ze mną nigdy, Martyzelka!...
Ten oto Duś żelazny i stalowy: stopiło się w nim wszelkie żelazo. Z gardła wyleciał krzyk, oblicze zaś, oblicze świecącego miedziaka znieruchomiało.
Zahuchał sygnał, klatka drgnęła, trzymali się za ręce, opuściła się w dół. Mieniewski dostrzegł jeszcze, jak Duś Janek zsunął się wzdłuż krat na wyślizgane bono, jak padł na kamienie podszybia. Ale tu już klatka z Tadeuszem mknęła w górę. Ostatniego obrazu z wydarzeń na podszybiu, to jest samego wyjazdu w górę, Tadeusz nie pamiętał.
Zimno, pierwszy blask, cienmo-lśniącej nocy i tłum, dojmujące zimno.
Nieśli go, czy też może tylko okrywali? Wtedy dopiero wyrwał się, krzyczeć począł w tłumie, spadł ze schodów nadszybia i znów wywlókł się w górę.
Wrzeszczał: — Tam został człowiek! Sygnalista, tam został człowiek, sygnalista: ja to mówię, Mieniewski, syn posła!!! Drużynę ratowniczą wysłać!
Schwycili go ze wszystkich stron.
Ludzie w aparatach ratowniczych, niby nurkowie, mijali właśnie obok.
— Wariat, wariat — krzyknął starszy sztygar