Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Zawiadowca powstrzymał na sobie ciężar dyrektora. Stanek i Frydrych łysnąwszy kolistymi głowami poskoczyli naprzód, rozpędzać gapiów, tałałajstwo kopalniane a głównie bezrobotnych, których nawiało tu dziś nie wiadomo skąd i pchali się bezczelnie aż ku schodkom.
— Postójmy chwilę — szepnął śpiesznie zawiadowca.
Kostryń zrozumiał: lepiej było przeczekać. Żadnej paniki, spokój. Zakutany w obszerne, czarne futro, słuchał raz jeszcze wszystkiego, co wiedział już od Coeura:
Zmiana trzecia zjechała normalnie. Powietrze okazało się już zatrute. Częściowa panika ludzi z trzeciego poziomu. Dało się to jednak dobrze i szybko opanować. Nawet bez większych wypadków. Oczywiście, zatrucia. Zmieniono sygnalistę, zginął później, nazwisko jeszcze nie ustalone, mają niebawem ustalić. Zdaje się Duś Jan, sygnalista z nadszybia. Akcję ratunkową zorganizowano już. Celem zatrzymania ognia oraz wydania ludzi z pól pierwsza drużyna ratownicza —
O tym, iż zginęła na ósmym chodniku lub na drodze powrotnej zagazowana została, doniósł pan zawiadowca szeptem. Nie potrzebował wyszukiwać zbyt czułych intonacyj, gdyż obaj woźni, Stanek i Frydrych, tak odpychali i odganiali ludzi, że wszczął się znaczny hałas.
— Chorzy do izby zbornej — jest przepełniona — oczywiście aparaty ratownicze, pulmotor, inhalator. Felczerzy już na miejscu, posłano po doktor