Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/189

Ta strona została przepisana.

kopalni, a także i drugiego z huty „Katarzyny“. Wezwano do pomocy cały dozór kopalniany. Gzy da się zlikwidować te ognie we własnym zakresie, zdecyduje pan dyrektor sam. Na razie innych kopalń o pomoc nie alarmowano. Druga drużyna ratownicza pod sztygarem Stasiakiem — zawiadowca zmarszczył się złowrogo.
Nogi ugięły się pod Kostryniem.
— Druga drużyna ratownicza, owszem, niestety, znaczne niedokładności w aparatach. — Zawiadowca dał do zrozumienia, że o tych niedokładnościach pomówi później.
— Druga drużyna ratownicza zjechała już szybem powietrznym, dwunastu ludzi, mają z sobą wszystko. Będą próbowali stawiać tamy na ósmym, ewentualnie przy początku chodnika ósmego i na siódmym. Nie można przecież pozwolić na zagazowanie całego pola na wschód i zachód od pochylni A. Teraz idą tam dymy, daleko w głąb aż do samego głównego chodnika przewozowego. Groziło to utratą wielkiej części „Erazma“ na kilka tygodni, może nawet miesięcy?!
— Zjadę sam! — krzyknął Kostryń tak głośno, że słychać było na całym placu kopalnianym aż po wieżę wyciągową. — Zjadę sam, sam zobaczę!
Wiedział na pewno, że nie zjedzie! Główne kierownictwo kopalni w myśl wiążących przepisów w wypadkach podobnych pozostaje na powierzchni i stąd kieruje akcją.
Wykrzyknął tylko, aby zyskać na czasie i zjednać sobie ludzi. Niech gadają pomiędzy sobą, że zjeżdża sam pan dyrektor Kostryń.