Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/192

Ta strona została przepisana.

powietrznym, idą w strumieniu czystego powietrza, może skręcili w prawo już na pochylnię A? Lepiej byłoby pochylnią, potem w lewo, drugą przecinką i jeszcze raz w lewo minąwszy wschodni schodowy?: Już są może na ósmym chodniku?...
Jeżeli postawią tutaj tamę, uratują całe zachodnie pole trzeciego poziomu!...
Kostryń chlusnąwszy wodą skulił się w nogach wanny — trzeba ustalić — myślał — czy zginął górnik, który dokonał przebitki do starych ogni? Jeżeli zginął, dobrze. Jeżeli żyje, kto odpowiada za błąd w planie?
Dyrektor Kostryń wyskoczył nagi na rogożę przy wannie. Podkradł się boso ku zamalowanym szybom okna, wspiął się na palcach, musiał wreszcie zobaczyć! Zobaczył i natychmiast przycupnął do podłogi.
Minęło kilka chwil, nim ośmielił się podnieść i znów patrzeć: przed izbą zborną na małych noszach górniczych, wszędzie wkoło leżeli ludzie. Pozakrywani łachmanami, trzęsący się z mrozu i zatrucia.
Felczer Śliwa stał w drzwiach otwartych i kijem wyganiał jeszcze innych, nowych. Wyganiał, cóż, po prostu bił kijem, wyrzucał na śnieg, skrzecząc:
— Pozdychacie przy piecach głupcy, marsz na śnieg!
Drugi felczer — Kostryń nie mógł sobie przypomnieć w tej chwili nazwiska — pracował właśnie na śniegu pomiędzy izbą zborną a krzywą szopą drużyny ratowniczej, przy jakimś świeżo zniesionym, oczadziałym. Błyszczącymi szczypcami wyciągał mu