Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/196

Ta strona została przepisana.

nikiem powietrznym a innymi, bitymi ku starym ogniom. Ludzie Stasiaka mogli się znaleźć w jednym pierścieniu gazów, bez żadnego wyjścia. O ile nie zdążyli jeszcze postawić tamy na chodniku ósmym, byli zgubieni.
Coeur wydał rozkaz po prostu machinalnie. Przeciętny szablon działań domagał się w pierwszej linii odgazowania, ratowania pól kopalnianych, na których prowadzono roboty. Czy są tam ludzie, jacy, gdzie, nie pamiętał na razie tak drobnych szczegółów.
— Ludzie mają z sobą aparaty — odpowiedział nie patrząc na Kostrynia.
— Cztery z tych aparatów okazały się niezdolne do żadnego użytku. — Kostryń złożył ręce jak do modlitwy i jął piszczącym głosem wyliczać wszystkie grzechy, braki w technicznym urządzeniu i przygotowaniu kopalni: aparaty, dzwonki sygnałowe, benzynówki na dole, starego wadliwego systemu, wadliwa wentylacja kopalni, najwadliwsza ze wszystkich, liny stalowe stare, zawsze, zawsze niepewne!
— Teraz się pan o tym dowiaduje? Pierwszy dzień jesteś pan dyrektorem „Erazma“? — Coeur wzruszył ramionami.
— Tak, wiem, pokrywam to wszystko tyle lat. Dlatego, że pokrywam, mogą inni rządzić, ciągnąć zyski. Ratujże mnie pan teraz, panie Coeur. Przecież ja tu odpowiadam za wszystko!
— Cóż z tego? — Coeur machnął ręką niedbale. — Widocznie były jakieś błędy w planach.
— Nie było żadnych, sam podpisywałem, z pańską parafą przecież.