W kancelarii Zarządu nie było słychać słów, jeno zgłuszony łomot masy ludzkiej i świst biegu przez śniegi. Słuchy i wiadomości o wybuchu na „Erazmie“ musiały były daleko już przeniknąć po za ogrodzenie kopalni, gdyż wśród biegnących do Zarządu znalazły się kobiety.
Poznać je można było z daleka po roztrzepotanych chustkach. Od nadszybia przed Zarząd miała ta ciżba do przebiegnięcia dwieście pięćdziesiąt kroków najwyżej.
Coeur postanowił wyjść. Co prędzej! Korzystać z każdej chwili. Wiedział, że ani jednej nie ma obecnie do stracenia. Rzucili się do drzwi we dwóch, dyrektor odpowiedzialny i dyrektor właściwy.
Coeur porwał przeciwnika za piersi, grzmotnął prosto przed siebie, drzwi ustąpiły. Dyrektor Kostryń runął na korytarz. Coeur wyminął go długim skokiem, otworzył szklanne drzwi, stanął na tarasie, spokojnie zszedł po kamiennych stopniach Zarządu. Wracał wydeptaną ścieżką do swego samochodu. Już niedaleko, kroków czterdzieści, sześćdziesiąt najwyżej, potem odjazd, ostateczne odwołanie rautu, dzień, dwa, Kostryń pod śledztwem, odjazd, Westfalczycy, Londyn i odpoczynek, jeszcze najwyżej czterdzieści kroków.
Stąd jednak właśnie wysunęła się naprzeciw dyrektora Coeura owa mgła, puch, nicość i starość kopalniana, nędzny zakalec ludzki w postaci bezrobotnych, zredukowanych i starych niedołęgów.
Trudno rzec, iż mu drogę zabiegli. Nic podobnego! Rozprzędli się nad śniegiem, niby jakowaś paję-
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/199
Ta strona została przepisana.