koza bowiem przepisywał już rzeczony list na maszynie, a zarazem płakał. Gęstymi łzami przechylając w bok głowę, by nie padało: mokrotą na papier czy też na klawisze maszyny.
Łzom poseł Drążek nie dowierzał jeszcze, sądził jednak, że jest to już pierwszy objaw skruchy.
— Musisz jeszcze, to sobie powiedz z góry, wiele takich łez wylać, nim wyjdziesz na człowieka. — Przystanął w pobliżu piszącego i paznokciem przejechawszy wzdłuż równiutkiego rozdziału Kozy pośród ryżych ulizanych włosów dodał: — Nauczyłeś się dopiero pisać na maszynie. Artykuły układać i temu podobne. Siedzisz tu sobie w cieple, czysto, cóżeś myślał, za darmo?!
List podpisali prawomocnie. Drążek wielkim czerwonym językiem zakleił kopertę, oddał Kozie i jeszcze raz spojrzał spod nawisłych powiek.
Koza dobrze zrozumiał. Cichutko przy wieszaku wdział na siebie mokry, gumowy płaszcz, zapiął wszystkie guziki, drżącymi palcami obrównał pasek, stanął na środku sekretarskiego pokoju i zaczekał, póki wzrok posła jeszcze raz w tę stronę nie padnie. Wtedy zaś napełniając oczy świeżymi łzami wyrzekł prostym, najwierniejszym głosem: — Dziękuję, panie pośle. Bardzo wam, towarzyszu pośle, dziękuję.
Towarzyszu, a zarazem panie!
Dość, czy może za mało, czy też może wystarczy?!
Koza schodził z trzeciego piętra jak pijany. Szczęście, że chociaż nie wykończona jeszcze i wciąż
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/20
Ta strona została przepisana.