Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/205

Ta strona została przepisana.

On zaś czołgał się za nimi po śniegu. Łapał za nogawki, ba, rozdzierał nawet, gdyż ludzie nie nikli mocnego przyodziewku. Łapał baby za spódnice, chwytał za; nogi, ręce i wrzeszczał, iż to on sam te plany wykierował.
Śmiali się, jak z wariata, na łeb mu pluli, gdyż takie przedstawienie i brewerie dawać w podobnej chwili!?!
Byłoby się skończyło z Falkiewiczem tej nory strasznej, gdyby nie władza. Dyrektor Kostryń wsłuchał się w słowa Falkiewicza, zbladł, mrozem przywarł do kamieni przedsionka i drgnąć nie śmiał.
— Po sto złotych wam daję — warknął do woźnych — sprzątnijcie mi natychmiast z placu tego wariata.
Za takie głupstwo, w czasie kryzusu, po sto złotych! Stanek, Frydrych skoczyli naprzód i bić poczęli w tłustą, zapłakaną kufę starego pracownika kopalnianej inteligencji zawodowej, aż gwizdało! Byliby go chyba na murowanych kilka miesięcy leżenia w łóżku urządzili, gdyby znowu nie pan Kapuścik.
Czas już był najistotniejszy na państwowe czynniki, chociażby nawet tylko policyjne. Działo się dotąd na „Erazmie“, jak samo chciało, ani umrzyków od zaczadziałych i zagazowanych odróżnić, ani jakiegoś ustalenia faktów, nie mówiąc o ratunku kopalni, który był prowadzony, jak się to mówi — na „alum pas“!
Przybywały nareszcie władze, z łóżek powstałe, od snu obrzękłe, z oczami zaspanymi. Pierwszy znalazł się na placu Kapuścik. Przyznać mu trzeba, od