Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/210

Ta strona została przepisana.

si, nie wpuści, nie pozwoli?! Cóż tutaj przy wydarzeniu takiej groźnej boleści stanowić może siła?
Nic.
Pomógł biednym kobietom poseł Drążek, wraz z Kozą. Pomógł wzrostem, postawą, sumieniem mocno grzmiącym i jeszcze raz w tym życiu osadnickim — potęgą swego głosu.
Jak huknął: — Wy psie krwie, stróże sobacze, nie dość, że ludzi mordujecie, jeszcze matek i żon do rannych nie puszczacie?!
Policja zmiękła gęby pootwierawszy. Kobiety wpadły przez bramę, inne lazły płotami, Buruś sam wiedział zawczasu, gdzie, co. Sam, pierwszy biegł do Izby Zbornej.
Szukała tu Martyzelowa męża, przejęta żalem gorzkim: nie o śmierć, jeżeli będzie śmierć; i wcale nie o życie, czy też rany, jeżeli będą rany; o to, iż samą wszystko naprzód w umyśle swym przeczuła, może postanowiła?!...
Zerwała się w godzinie straszliwego wypadku — dzieci, gdzież ojciec nasz? — jakoby tajną, własną wolą sama już męża swego zasądziła?
Nie było go tu nigdzie pośród ludzi rozłożonych, zębami szczękających, wpatrzonych mętnym spojrzeniem w nocny świat, jakby go po raz pierwszy w swym życiu oglądali. Ani tu, ani nigdzie, a ci, co byli żywi, leżeli i nic nie pamiętali.
Ale Buruś! Oderwał się od kobiet, zakręcił i powrócił śpiesznie, łapkami wspiął się ku biodrom Lenory. On to właśnie, piesek górniczy, sprowadził bratu