Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Tego wariata na śniegu zaraz przy szybie powietrznym w obliczu wszystkich władz przerażonych przytulił poseł Drążek do szerokiej piersi i dał za wzór słabości umysłowej, wyniesionej ze strasznych wypadków. Trzymając wariata pod rękę, ruszył przed tłum spłakanych rodzin, szarzejący poza połyskiem strażackich hełmów.
Uderzał tutaj poseł Drążek w surmę bezwzględnej prawdy, której trzeba spozierać do dna — co jednak w dzisiejszym świecie spełniać może wyłącznie klasa robotnicza.
Poseł Drążek wypowiadał kazanie żałobne, w imię honoru klasy robotniczej domagając się nie sprowadzania wojska. Kończył okrzykiem: — Życie wam zabierają, a sercom nie ufają!!
Przy wjazdowej bramie odciągnął na stronę sekretarza Kozę. Rzekł mu: — Nauczyłeś się już chyba ode mnie, gadaj dalej. — Popchnął go pięścią, a sam z dwoma przybocznymi towarzyszami powrócił znów do sztabu szanownych władz. Stanął w pośrodku, ruchem sobie właściwym założył rękę za guzik skórzanej kurty budowlanej i krzyknął: — Czemuż nie ruszają się ci ludzie, panie inżynierze?
Zeszli więc powoli ciągnąć owo wydobycie śmiertelne. Patrzyły na to sztywne światła elektryczne wielkiego podnośnika. Drążek czekał najbliżej szybu, pan całej sytuacji.
Gdy zaczynali na dobre już majstrować przy szybie powietrznym, Drążek podsunął się zręcznie do Kostrynia i cap za rękaw. Trzymał dyrektora przy