Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/222

Ta strona została przepisana.

ja będzie nad tobą za brata. — Tadeusz wyrzekł to szczerze, do dna żołnierskich trybów swojej duszy, iż nagle bryznął łzami.
Płakali więc, radzili, ręce przez ręce, nogi przez nogi przeplecione. Błogosławili, cały świat kołysali w ramionach krzywdy swojej. Gdy nagle turkot zawarkotał od bramy, od strony wejścia na „Erazm“ z boków cynkowni. Któż teraz może jechać i skąd wraca?
Ustąpili się, ukryli głębiej pośród zwału i stąd Wszystko dokładnie uważali. Jechała obszarpana dorożka i właśnie tu stanęła. Woźnica w grubym kożuchu zeskoczywszy z kozła jął wracać na piechotę po przejechanej drodze. Szukał czegoś na bruku, pośród błota.
— Widać zgubił biczysko — szepnął Tadeusz. — Albo może podkowę?
Słychać było podkówki dorożkarza na bruku, rozgwar wciąż jeszcze na „Erazmie“ a dalej szczelną ciszę zimowego poranka. Rozległy się w tej ciszy grube, oporne słowa:
— Ty, głupi ośle, Koza!
Lenorka z Tadeuszem widzieli wszystko jak na dłoni: na skórzanych miejscach dorożki siedział pan poseł Drążek, obejmujący grubym ramieniem swego wilczego kubraka opiekłą postać markszejdera Falkiewicza. Przed nimi na podnoszonym siedzonku tejże dorożki kulił się Koza w gumowej paltocinie i jeszcze jakby górnik, czy robotnik rozchybotany sennie.
Poseł Drążek rozwalił się donośnie na sprężynach roztrzęsionej dorożki.