Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Drążek patrzył na scenę ową, dłubał zapałką w zębach i cieszył się, że Kostryń jest nieuchwytny w telefonie. Nie-do-zastania. — Boi się stary drań — mówił poseł do Kozy — to jeszcze lepiej!
Skutek wszystkich wysiłków taki: w podwórzu Domu Ludowego zbierają się pierwsze, nieśmiałe grupki bezrobotnych. Wiedzą, że coś się kroi, i czekają...
Dwa: z domu od żony, wciąż jeszcze ani słychu, czyli rodzina śpi, o niczym nie wie, niech se ta śpi.
Trzy: Dodatek Głosu Osady w pierwszej szczotkowej odbitce — jedyne słabe miejsce posła Drążka: nie dał po sobie poznać, ale jak tylko z wydarzeń życiowych przenosić trzeba coś do druku, zatracał głowę. Tak źle i tak niedobrze: sam wypadek opisany przez Kozę sprawiedliwie. Ale nagłówek, tytuł?
POSEŁ DRĄŻEK USPOKAJA ROZGORYCZONE TŁUMY!!!
Ani nie „uspokaja“ — po cóż takie wstecznicze określenia — ani „rozgoryczone“.
— Musisz tu znaleźć, Koza, o wiele lepsze wyrażenia.
Jakie?
I Zapadła długa cisza namysłu. W ciszy tej skrzypnęły drzwi, posunęły się naprzód, wstrzymały i znów naprzód leciutko wionęły, w drzwiach ukazał się Kostryń.
Chwila ta była ostatnią próbą wytrzymałości dla sekretarza Kozy. Ukłonić się, czy choćby szurnąć nogą?!... W takich krajach, jak Osada Górnicza, ludzie