Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/237

Ta strona została przepisana.

terii podnajęcia lokalów w Domu Ludowym i weksli gwarancyjnych. Co do dziesięcioprocentowej podwyżki stawek górniczych: wszystko tak nagle, prędko...
Kostryń ustępował zwolna, nie od razu.
Gdy mu Drążek cisnął pod nogi próbkę trzewików papierowych — wstrętny demagog — gdy szmyrnął dyrektorowi pod nogi te „parszywe“ perkale jakie kopalnia zamawia dla umrzyków, oraz próbkę tekturowych napisów, pod jakimi, z łaski kopalni, spoczywać mają bohaterowie pracy — odpowiedział Kostryń, iż nie rozumie właściwie, o co chodzi?...
— Chodzi o to — ryczał Drążek — że jeżeli całe życie dreptali, dzięki wam, w podartych butach, to niechże przynajmniej na wieczną drogę mają buty porządne, a nie znów oszukane, papierowe, o to chodzi!
Od słowa, do słowa, a tu wciąż telefony z województwa, co się dzieje z trupami?
— O żywych nie dbali, trupy im zawadzają, cóż ma z sobą poczynać robotnik?! — ryczy Drążek.
W nawiasach tej rozmowy i kłótni o komplety trumienne doszli do gwarancyjnych weksli za lokale w Domu Ludowym, po czym znów przerwa nastąpiła, ogromnie nieprzyjemna.
Drążek przemówił własnym a nie wiecowym głosem: — Siadaj pan teraz i czekaj, dyrektorze.
Co rzekłszy chwyta za telefon: z „Erazma“ do centrali miejskiej, Z centrali do Warszawy, rozmowa jest służbowa, psiakrew! W Warszawie, Ministerstwo Ochrony Pracy. Nie ma pana ministra?! Jak to nie ma? Musi być, tu czterdzieści jeden trupów górniczych