Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/238

Ta strona została przepisana.

na ulicy?! — Przepraszam, moje uszanowanie, sługa pana ministra! Tak jest, panie ministrze! Tu poseł na Sejm, Drążek. Panie ministrze, nie mamy dla nich pomieszczenia. Kopalnia? Nie! Nic podobnego, kopalnia nie chce, nie może, ludzie gotowi rozbić wszystko! Jakiś lokal właściwy, tak, powaga państwowa, chyba Szkoła Sztygarów, panie ministrze? Do Ministerstwa Oświaty? Tak, tak, panie ministrze, tu czekam odpowiedzi!!
Drążek odjął od ucha słuchawkę, psyknął ostro na Kostrynia, podchodzącego chwycił za kamizelkę i warknął: — Wiesz, com dla ciebie zrobił, czy wciąż jeszcze nie wiesz?!
Czekali odpowiedzi.
Drążek ze słuchawką przy uchu wymagał teraz nieustannej obsługi. A to papierośnicę mu otwórz, a to znów papierosa do ust wetknij, a to mu teraz zapal. Buchnął nagle Kostrynia olbrzymią pięścią w piersi, z okrzykiem do słuchawki telefonu: — Słucham pana ministra! A więc, Szkoła Sztygarów?! Tak jest, panie ministrze, dziękuję, naturalnie! Tak, tak, dla uniknięcia, ma się rozumieć, lokal państwowy, otóż to! Moje uszanowanie panu ministrowi, czołem! Dają Szkołę Sztygarów!!
Dyrektor uśmiechnął się dziękczynnie, Drążek przerwał:
— Co się zaś tyczy dziesięciu procent w umowie, wiesz? Ja jestem realista a zarazem także i lojalista! Ja rzeczy niemożliwych bynajmniej nie wymagam. Powąchaj to! — Pokazał dyrektorowi z kieszeni swej budowlanej kurty wydobyte zeznanie Falkiewi-