Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/253

Ta strona została przepisana.

podobieństwo samego leadera myje się i obrządza przy asyście towarzyszy.
Wyszedł z Domu Ludowego nie w takim towarzystwie, lecz jeszcze lepszym! Jako sekretarz ze starszyzną partyjną, z posłami na Sejm i do Senatu. Zjechało ich! Na nocleg narzekali, na brak hotelu, czy też stosownego pomieszczenia.
Ruszyli przez szpalery milicji i policji, i różnych straży ogniowych, i rozmaitych organizacyj do Szkoły Sztygarów.
Strażacy plac przed Szkołą zdobili jaśniejącymi w słońcu szeregami metalowych hełmów. Dalej, według programu, przeróżne szkoły. Niech młodzież wie, niech widzi! Dalej fachy górnickie z czarnymi sztandarami.
Orkiestr i muzyk rozmaitych! I trąb wielkich, błyszczących, poprostu jerychońskich. Jak Osada Górnicza Osadą, nigdy tylu na jednym miejscu naraz — ludzie nie widzieli.
A narodu! Z góry na dół, od szkoły aż za erazmowskie tory kolejowe, aż poza hutę „Katarzynę“ i za cynkownię jedną, drugą, morze szare, rozlane nisko aż po krańce widoku i chyba nawet dalej.
Na najwyższym wzniesieniu, przed oknami podległych całe klomby sztandarów. Górniczych — czarne, strażackich — rozmaite, z Florianem świętym, lub Józefem, i tych socjalistycznych, czerwonych co niemiara!
O godzinie dziewiątej minut czterdzieści pięć rozległy się po raz wtóry na znak uroczystości wszystkie buczki Osady.