Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/255

Ta strona została przepisana.

kanonik nic. Zakręcił brzuchem, zatrząsnął policzkami, ręce tłuste złożył na hafcie komży, nic nie mówi i czeka. Nie czeka, już zawraca!
Rzecz działa się w otwartych wrotach Szkoły Sztygarskiej, cały lud widział wszystka, cóż dziwnego, że ten lud dech swój w piersiach zatrzymał?! Sprawa była widoczna dla każdego, skoro kanonik Wyrobek ryknął coś ciężkim głosem ukazując zarazem na czerwone sztandary socjalistów...
Rozmowy nie słyszeli z daleka, lecz słowo jedno — precz! — poleciało dokoła placu, krótko, ostro, jak z bata.
Gdy kanonik zawołał „precz“, zerwali się komitetowi różni, pomniejsze jednak rybki, coś niby jak zastępcy, Koza, sekretarze czy delegaci — nie tym płotkom porać się z kanonikiem. Przybiegli, lecz od razu odbili się od duchownego brzucha.
Kanonik został sam, stoi, patrzy i nabiega czerwienią. Czyli, innymi słowy, wszystko wisi ną włosku „księżego oburzenia“. Widzą to wszyscy, ale znów odetchnęli, gdy spostrzegli, że poseł Drążek, jak dzik, chociaż w odświętnym, nie budowniczym palcie, roztrącił swym rozmachem poważną grupę posłów i pruje się przez tłum do góry, już schody przeskakuje, po dwa, po trzy!
Mordobicie, czy co?! — w Kozie zemdlałe serce, lecz w pośle Drążku, który od rana pojadł był zasadniczo, serce bije spokojnie. Podchodzi poseł do księdza kanonika i powiada: — Że co?
Na to kanonik: — Co znaczą te czerwone sztandary?