Drążek popatrzył, cuknął się W samym sobie i mówi: — Sztandary robotnicze. — I tu od razu poczuł swoją przegraną. Parło go złością w kiszki, w pęcherz, w żołądek i pot spływał ze skroni, a w dłoni aż paliło, aby się porachować. Jednakże myśl o kapitale, ta myśl zdrowa, rzeczowa, nakazała cofnąć się przezornie. Gdy ich kapitał jest z dwóch tysięcy lat, z jakimi procentami za te lata, to ten niedawny, własny, czterdzieści jeden trupów, to cóż to jest wielkiego?
Skłonił się poseł Drążek i tak zażywa z mańki: — Jak nie chcecie, księże kanoniku, prowadzić konduktu z powodu obecności czerwonych sztandarów, zmienimy porządek pochodu, postawimy na czele strażackie?! Macie tylu Świętych na strażackich sztandarach. A cóż ci Święci, fałszywi są, czy jak? Nie wystarczą? Wystarczą. — Tak to chciał poseł Drążek kanonikowi zręcznie podebrać miód. — Będzie krzyż, potem będą strażackie sztandary ze Świętymi, potem pójdą górnicze, czarne, a potem w końcu nasze.
Ksiądz kanonik Wyrobek obu rękami przekreślił posła Drążka, za posłem całe słoneczne powietrze i poszedł już napowrót. Już w bramę Szkoły zmierzał, obwieszczając dokoła: — Precz! Precz z czerwonymi sztandarami, inaczej nie pójdziemy za pogrzebem!!
Gdy oto nagle kanonik przestał machać rękami, inni ku niemu zbiegli, ze wszystkich stron, przeróżni księża i klerycy: w olbrzymią postać dostojnika duchownego jakoby piorun trzasnął, tak stężała straszliwie.
Naprzeciw kanonika ośmielił się pojawić ksiądz
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/256
Ta strona została przepisana.