dla poniżenia księdza Kani, dla tego poniżenia strasznego, któremu trza okazać tyle dobrej pociechy.
Martyzelowa słuchała wszystkich mów, było ich zaś bez końca na cmentarzu. Dzielnie żył mąż i zginął, więc już wcale nie cierpiał. Pozostawił sieroty, lecz wszyscy ludzie z sierot tu wyrastają, nigdy nie jest inaczej.
Pożegnała się z trumną mężowską rozważnie, z cmentarza zeszła i do domu wróciła spokojnie.
Dom jak dom. Żaden to przecież dom. Tyle, że dzieciom oszczędzili pierwszych chwil zmartwienia i z cukierkami je oddali na noc do Szymczykowej. Co miała stara Szymczykowa teraz innego na głowie, skoro palacza Kapuścik już zamknął, do sprawy z Coeurem zatrzymają nieboraka w więzieniu.
Rozsiedli się w tym osieroconym domu za stołem Lenora i Tadeusz, Karolcia Domagało i najbliżsi sąsiedzi z ulicy Błotnej i Supernak.
Wypili!
Lenorka z Tadeuszem — nie. Ach tak, wolała przecież Lenorka ze swoim Tadkiem po tamtej stronie przepierzenia, w dawnej izbie Dusia, przy oknie, posiedzieć i tu we dwoje patrzeć na rozmiękłe podwórze, w stronę płotu, oraz na ośnieżony, pusty już gołębnik, na to miejsce ukochane niedawno, gdyż tu witali się owego szczęśliwego ranka, gdy się w swym życiu codziennym połączyli.
Gołębnik był już pusty, Martyzelka na pierwsze koszta i aby jakoś przetrwać pierwsze ciężkie godziny posprzedawała sąsiadom gołębie. Na książki po ś. p. mężu amatora nie było. Koza tylko obiecał
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/261
Ta strona została przepisana.