Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/275

Ta strona została przepisana.

Supernak płaci, widzą to Wszyscy goście, Martyzelka się śmieje, już mieli wyjść, gdy jeszcze ona: — Gdy mam cię poznać a wracamy do domu, czemu nie pomyślisz o dzieciach?
Zgłupiał.
— O dzieciach moich, które wrócą do domu i pewno będą głodne.
Pozakupił wędliny, patrzyła ile płaci, dodała jeszcze ciastek, aby te same były, jakie jadła, bo dobre, te właśnie z cynamonem. Teraz poszli we dwoje: Supernak wystraszony w spodziewanym szczęściu a Martyzelka, chociaż pojadła tyle, pusta, bo co już teraz? Teraz już wszędzie przed nią jest tylko takie nic.
Powracają do domu, a tu widać z daleka, jeszcze spomiędzy drzewek, jakoby się tam stało coś, tak wielki natłok, że podwórze zapchane ludźmi! Z ulicy Błotnej, sąsiadki nie sąsiadki, różne wdowy, sieroty, sami poszkodowani!
Pomieszkanki ulicy Błotnej zwiedziały się, że młodzian z Lenorką, co się tu ma wprowadzić, jest prawowiernym synem ojca, leadera, pana posła Mieniewskiego. Do kogo ze swą krzywdą, jeżeli nie do możnych?
Tadeusz stał pod ścianą, w pierwszej izbie. Patrzył przed się, palił ubocznie papierosa, zaciągał się rzadziutkim dymem i tylko, gdy przegarniał uczesanie, ręce mu drżały lekko.
Lenora zaś świadczyła stronom. Dosyć się nasiedziała już nad grobem brata. Świadczyła cicho, uprzejmie, ogromnie ważna, dumna, przytwierdzając ski-