Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/278

Ta strona została przepisana.

matki otoczone dziećmi. Lenora dreptała za swym Tadkiem, dumna, że doradziła wszystkim. I aż jej wstyd, że w tych nieszczęściach ludzkich tyle znalazła szczęścia.
Kobiety młodsze wciąż tylko o bogactwach gadały, co je Komitet ma, lecz nie udziela. Starsze zaś przezorniejsze zaraz pieśń intonują. „Kto się w opiekę“: z czystości serca i przez rozum, bo niech będzie policja, niech nie zechcą przepuścić, procesję zawsze puszczą. Ale cóż tam Lenorze to wszystko przy boku Tadka.
Od rogu Błotnej ulicy, gdy mijali pod wielkim światłem Urzędu Górniczego, doliczyć się już wszystkich uczestników nie mogli. Przybrało się też sporo mężczyzn i biedy z wszelkich kątów miasta natrzęsionej.
Magistrat położony był na ulicy Przemysłowej. Pierwszy jest Dom Ludowy, naprzeciw Rada, potem idzie Magistrat. Wszystkich pięć okien magistratu na pierwszym piętrze w pełnym elektrycznym świetle...
Teraz się tłum dostaje pod promienie tych okien, jakby z nocy w dzień rozjaśniony wypływali i znów w nocy ginęli. Teraz drzwi. Przed drzwiami się wstrzymali, bo drzwi jak drzwi, rzecz zwykła, ale zarazem obca, wymaga już śmiałości. Co znaczy trochę śmiałości dla syna leadera Mieniewskiego?!
Za drzwiami sień obszerna, nie ma chyba człowieka w Osadzie, by w swym życiu nie biegał ową; sienią po nędzne „zaspomogi“.
Jakby wiatr nagle począł tu wpychać ludzi. A znów dzieci, którędy?! A tu znów ci co szli po-