Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/283

Ta strona została przepisana.

— Jakby w sam raz dla pani, moja pani Wiórowa. — A tak, bo dla Lenory wszystko, co się tu działo i co1 tu zdobyć mogły, to było samo szczęście. Gdyż wszystko z rozumu i ze śmiałości Tadka!
Komitetowe damy stropiły się. Wtedy kobiety z Błotnej poczęły zaraz chwytać poszczególne przedmioty, ta to, a tamta owo, a już trzecia ubranko, a tamta znów śniegowce maluteczkie.
Panna Zuzanna Kostryń nie pozwala.
Panna Zuzanna Kostryń podeszła szybkim krojem do Niestojowej i mówi: — Połóżcie to, kobieto, rozdane będzie później. — A zaraz potem zwraca się córka dyrektorska do wdowy Dudało, która już bierze swetry. I zaraz rozkazuje: — Macie zostawić swetry.
Inne kobiety ciągną znów co innego, Kostryniówna z wypiekami na twarzy: — Czyście powariowały?!
Już szum, już zgiełk powszędy, łomot i zamieszanie, i przeciąg coraz większy od otwartych drzwi sali. A tu zza tamtej strony zielonego stołu obrad magistrackich woła znowu Wiórowa: — Lenorka? Masz buciki?!! Te buciki, dla dzieci?!
Panna Zuzanna Kostryń pobielała na twarzy, jak wtedy, gdy powracała z Tadeuszem z domu do biblioteki, w ulewie, pośród pędzonych krów. Zawsze, gdy znim, to zgiełk, trzask, łomotanie i bicie. Panna Zuzanna Kostryń nie pozwalała rozgrabiać. Już wydarła buciki z ręki Leonory. Już wydarła i niespodzianym szaleństwem oślepiona, woła:
— Wracaj do swych murarzy. Ty! Wracaj do Swych murarzy, prostytutko!!!