Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/291

Ta strona została przepisana.

Teraz — ratować córkę, przede wszystkim ratować. Ratować córkę, dom, nazwisko, pozycję.
Pierwszy punkt: kto strzelał pierwszy, nie mówmy, Bóg jeden o tym wie.
Punkt drugi, skoro mowa o Bogu, a więc do pewnego stopnia o przeznaczeniu: jaki cel mamy w życiu?
Kostryń wstał i ucałowawszy się gorąco z Kapuścikiem zdradził mu — „tajemnicę rodzinną“. To jest posagu Zuzy.
— Dlaczego? Dlatego, że musimy przede wszystkim następcom naszym ułatwić to, czego poprzednicy nasi tam nie ułatwili. Ułatwić start.
Trzy razy ze łzami w oczach powtórzył Kostryń krótkie, twarde słowo: start. Powtórzywszy pokazał Kapuścikowi obie tekturowe tubki po pudrze. Wzniósł je w górę i wymienił cyfrę o parę tysięcy dolarów większą od istotnej.
I dodał szeptem: — Posag Zuzy.
Mówił szeptem do końca. O morzu, o potrzebie morza w każdym zdrowym narodzie, o niepożytej przestrzeni jodo-bromu, o stacji węglowej na brzegu tych przestrzeni, o korzyściach jakie daje zmiana środowiska, wreszcie wyrzucił z siebie:
— Myślałem o tym, żebyście się pobrali, Zuza i pan.
Na Kapuściku zadzwoniły od tych słów wszystkie brzękadła munduru.
Pot zlewał Kostryniowi skronie, w ustach wciąż zasychało. Musiał prowadzić językiem po wierzchu warg. Zabronił odpowiadać.