Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/301

Ta strona została przepisana.

stryniówna zbiera się w sobie, jak przelatuje przez jej twarz niepokój, zamęt i coś takiego, między płaczem a gniewem, ani w jedną ani w drugą stronę, tylko się tak męczy i męczy, i przerabia na miejscu. Nagle z tego wielkiego zamieszania słyszy Knote następujące słowa:
— Żebyśmy sobie porozmawiały po prostu, jak dwie kobiety. Wszystko przecież wiedziałam. Czy kiedykolwiek, gdy chodziło o ciebie i mego ojca, zrobiłam ci przykrość? Przykrość albo świństwo? Chyba nie. Więc teraz chciałabym, żebyś ty mi pomogła. — Zuza wsparła się na łokciach. — Co się dzieje z Tadeuszem Mieniewskim?!
Knote wzruszyła ramionami: — Aresztowany jest i pewno obili go tam mocno. U nas, w Osadzie, jak nie wiedzą co, komu, kto, to nie żartują.
— Tak jest, tak jest — podchwyciła Zuzanna, jakby ucieszona, że nie żartują. Przetarłszy dłonią czoło powierzyła masażystce dwie sprawy. Pierwsze, to żeby ojciec nic nie kręcił. Bo przecież będzie śledztwo, sprawa. — Musisz powiedzieć mojemu ojcu, ty to możesz, nikt inny, żeby mnie nie ratował kosztem Mieniewskiego. Musisz mu to powiedzieć tak, aby rzeczywiście zrozumiał. To jedno. A teraz drugie.
Zuzanna opuściła ręce na kołdrę i jakby z nieopisanym wysiłkiem zgarniać jęła z atłasu tę drugą sprawę. — Postaraj się, to jest to drugie, postaraj się uzyskać widzenie, dotrzeć do pana Mieniewskiego. Pisać nie trzeba, bo to jest zaraz jakiś dowód. Ale zobaczyć się. Żebyś mu mogła powiedzieć ode mnie, zapamiętaj jak mówię, zależy mi na każdym słowie: że