Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/303

Ta strona została przepisana.

sprawy — potwierdziła Knote na widok wydzierającej się ku mężowi pani Stanisławy.
Dyrektor Kostryń rozciął nareszcie wszystko od razu. Rzekł do Knote popatrzywszy karcąco na żonę: — Proszę panią ze mną do gabinetu.
Człowiekowi, który z Sodomy i Gomory wydostał się do kolonii sprawiedliwych, nie może już zależeć na żadnym zdawkowym triumfie. Gdyby zależało jednak, pani Knote mogłaby chwalić się tryumfem, jaki odnosiła. Oto ona, ona, biedna masażystka, niedoszła siostra żony męża przechodziła teraz obok właściwej żony jak obok istoty drugorzędnej, nie należącej do najważniejszych spraw własnej rodziny.
W gabinecie obskoczył ją dyrektor.
— Moja Knociu! — I skakał, i podtykał eukaliptusowe swoje cukiereczki.
Knote milczała groźnie, wsparta o biurko.
Uśmiechał się spłoszony, smutny, chwytał złote guziczki na bluzce masażystki i wciąż nastawał na ów sekret Zuzanny — gdyż to jest pewno sekret — wasze babskie sekrety — Knote nie powinna mieć sekretów przed swoim dyrektorem.
Jął głaskać ją, jak dawniej, po policzkach, dobrotliwie, ze śmiechem pokornym; nigdy jeszcze nie śmiał się do niej tak cicho i potulnie.
— Uderz mnie w twarz — rzekła nagle.
Spłoszony cofnął ręce.
— Uderz mnie, dyrektorze, uderz tę biedną Knote.
Uderzył lekko, stropiony, zawstydzony.
— Biłeś, gdy ci mówiłam prawdę, bij jeszcze,