Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/306

Ta strona została przepisana.

Stanąwszy w drzwiach pokoju córki, rzekł Kostryń: — Choruj sobie spokojnie, moje dziecko, wszystko będzie dobrze. — Tyle tylko. A jednak już za drzwiami buduaru poczuł się zupełnie złamanym. Wszystko razem nad ludzkie siły.
Gdy usiadł naprzeciw żony przy kominku, zapomniał, że Stanisława czeka na wiadomość, sekret, tajemnicę. Wydało się Kostryniowi tu właśnie teraz, w biały dzień, przed południem, że nie jest sobą, ale Coeurem. Rzeczywisty Coeur nie żyje, wiadomo, ale to nic. On, Feliks Kostryń, jest zamiast Coeura i siedzi w mieszkaniu Kostrynia i rozmyśla o przebiegu wypadków.
Kostryń usłyszał w sobie śmiech Coeura: jak Coeur wyśmiewa się z Kostrynia. Doznanie graniczyło z tak wnikliwą, potworną przyjemnością, że Kostryń przestraszył się samego siebie. Trzeba coś zrobić, zarządzić, działać, realnie być!
— Daj mi papierosa — rzekł do żony.
— Wiesz, że ci palić nie wolno.
Uśmiechnął się: — Ale zbiłem tamtego szklanego. Muszę zapalić.
Wstała, by przynieść papierosy. Oglądał ją, gdy szła, lecz znów nie własnym, ale cudzym, spojrzeniem: zamiast Coeura. Oczywiście! Komuś obcemu mogła się podobać, ależ tak! Struchlał: z oceną żony zmieszały się myśli o córce. Tego już Kostryń nie mógł wytrzymać. Paląc papierosa rzekł do Stanisławy:
— Chcesz się dowiedzieć, o czym „mówiłem z Knote? Później ci powiem, bo muszę to przetrawić.